Festiwal Filmowy Berlinale obchodzi w tym roku swoje 69 urodziny. W trakcie 10 dni, od 7 do 17 lutego 2019, można było zobaczyć „tylko” 160 premier, z czego 17 filmów fabularnych w konkursie głównym.
W tym roku polska kinematografia nie wystawiła zbyt wielu reprezentantów naszego kraju, a większość z filmów „polskiego pochodzenia” miała emigracyjne korzenie. Zaczynając od głównego polskiego faworyta w Berlinie „Obywatela Jonesa” – koprodukcji polsko-angielsko-ukraińskiej, w reżyserii Agnieszki Holland. Wyjątkowo trafnie został przetłumaczony anglojęzyczny tytuł tego filmu – „Mr. Jones”, ponieważ Gareth Jones, dziennikarz i doradca rządu Wielkiej Brytanii w latach 30. ubiegłego stulecia, był przykładem prawdziwego obywatela, który wałczył o sloganową sprawiedliwość społeczną. Jako jedynemu dziennikarzowi z Zachodu, udało się mu dotrzeć na Ukrainę i przeżyć Hłodomor czyli Wielki Głód, którym Stalin zamordował około 10 milionów ludzi. Jones po powrocie do Anglii próbował nagłośnić ten fakt na arenie międzynarodowej, ale dla utrzymania dobrych stosunków dyplomatycznych z Rosją, otrzymał polecenie zdementowania przedstawionych informacji. Na konferencji prasowej po premierze filmu, na której najwięcej było dziennikarzy ukraińskich i rosyjskich, Agnieszka Holland pokreśliła, że „nie ma demokracji bez wolnych mediów”. „Obywatel Jones” jest filmem wyjątkowo trafnie dobranym do politycznego charakteru festiwalu Berlinale. Szkoda, że nie doceniono go podczas przyznawania nagród, chociaż został pozytywnie oceniony przez media niemieckie.
Dobrze, że poza tym jednocześnie ponadczasowym i historycznym filmem fabularnym, było jeszcze kilka akcentów polskich na tegorocznym Berlinale. Do sekcji Generation, poświęconej kinu młodego widza, zakwalifikowała się animacja Joli Bańkowskiej pt. „Story” – opowiadająca życie współczesnego człowieka, spędzającego większość czasu przed ekranami rożnych urządzeń elektronicznych. Jola Bańkowska skończyła warszawską Akademię Sztuk Pięknych, ale mieszka na stale w Londynie, „Story” jest jej debiutem filmowym.
Na stałe za granicą mieszka też kolejny twórca polskiego pochodzenia, którego film miał swoją premierę w ramach ciekawej sekcji, jaką są filmy krótkometrażowe tzw. Berlinale Shorts. „All on a Mardi Gras Day” to dokument produkcji amerykańskiej, w reżyserii Michała Pietrzyka i ze zdjęciami Gabriela Bienczyckiego. Jego główny bohater, ciemnoskóry Demond Melancon, cały rok przygotowuje swój kostium na tradycyjną paradę, odbywającą się raz w roku w Nowym Orleanie. Przez ten jedyny dzień w roku Demond, przebrany w barwne pióra niczym wielki ptak, chodzi pokrzykując: „Jestem wielkim szefem, nie mogę przegrać”. Miło było spotkać po premierze filmu na Berlinale świetnie mówiącego po polsku Michała Pietrzyka, który ze swoim ojcem – Zbigniewem Pietrzykiem organizuje Festiwal Polskich Filmów w Seattle.
Wzruszające było spotkanie z publicznością Sofi Bohdanowicz – Kanadyjki, która zrealizowała nieco eksperymentalny film na podstawie listów swojej babci – poetki Zofia Bohdanowiczowej, napisanych do pisarza Józefa Wittlina w latach 50/60. Młoda reżyserka przyznała, że poprzez te listy chciała poznać bliżej swoją nieżyjącą już babcię jako artystkę i kobietę. Sophia nie umie mówić po polsku, ale tuż po premierze filmu wybiera się po raz pierwszy do Warszawy, gdzie urodziła się jej babcia.
Jak widać, wszystkie drogi z Berlina prowadzą do Polski, bo przecież babcią przewodniczącej tegorocznego jury konkursu głównego – Juliette Binoche – była polska aktorka teatralna z Częstochowy Julia Helena Młynarczyk, po której zresztą Juliette odziedziczyła imię i z pewnością pasję aktorską, a może też urodę i talent?
z Berlina Agata Lewandowski